Autor Wiadomość
Wielki Topór
PostWysłany: Nie 13:20, 27 Sie 2006    Temat postu:

Normalnie porażające. Robi wrażanie w połączeniu z klasą postaci i podatkiem, tłumaczy wszystko.
Świetne.
Nobby
PostWysłany: Sob 12:06, 26 Sie 2006    Temat postu: Nobby i jego złoto

Historia ma zaczyna się daleko stąd. Nie ważne jak nazywała się kraina z której pochodzę. Nie ważne jest jak się wcześniej nazywałem.
W swoim życiu, w swoim poprzednim życiu wyrządziłem wiele zła. Na polach bitew dobijałem rannych grabiąc ich zwłoki. Z grupami jeźdźców napadałem i paliłem wioski. Grabiłem groby, paliłem świątynie. Zabijałem kapłanów i przetapiałem relikwie na kruszec. Jeśli tylko mogłem, podrzynałem gardła kompanom którzy spali gdy ja miałem stać na warcie, tylko po to, by dobrać się do ich sakiewek. Nie było dla mnie innej świętości niż złoto. Kochałem złoto, dla niego mogłem zabijać, dla niego byłem gotów zginąć.
Nie dla honoru ani nie dla chwały.

Wszystko się zmieniło kiedy raz najechałem na klaszstor. Zabiliśmy kilku mnichów. Nie mieli zbyt wiele... właściwie to nie mieli nic. Marne zagrody z kurami i kozami, jakiś ogródek z warzywami... Nie spodziewaliśmy się by cokolwiek mieli. Zrobiliśmy to dla rozrywki. Dla rozrywki podłożyliśmy ogień. Dla rozrywki przeciągaliśmy opata końmi po świątynnym placu, aż mięso nie zostało zdarte z kości a On sam nie przestał krzyczeć. Potem przybyli strażnicy. Tropili nas. Gdy rzuciliśmy się w paniczną ucieczkę... jeden ciął mnie po brzuchu... ja trzymałem się konia i dałem się wieźć... nie miałem sił uciekać. Bez problemu mnie dogonili ale by nie tracić czasu na mnie tylko gonić moich kompanów, jeden tylko zamachnął się buławą i roztrzaskał mi hełm razem z czaszką.
Padłem na ziemię.

Znalazł mnie jeden z mnichów. Jeden z niewielu którzy zdołali nam uciec. Cała jego wiedza została wykożystana by mnie uratować. Zszył mi brzuch i odłamki czaszki powyciągał. Wszystko co można wiedzieć o ziołach posłużyło by zasklepić me rany. Wszystkie godziny w których nie można nic było zrobić dla mojego ciała poświęcił na modlitwę o moją duszę... choć może i nie. Może się po prostu modlił. Pół roku minęło nim stanąłem na nogi. W tym czasie ten mnich codzień czuwał przy mnie, przynosząc napary uśmierzające ból, oczyszczając gnojącą się ranę na brzuchu. Wiele razy pytałem go dlaczego to zrobił. Czemu mnie uratował? Myślałem że jest to poprostu fanatyk, jeden z nawiedzonych kapłanów którzy tak mocno wierzą w swoich bogów, że tracą kontakt z rzeczywistością. Jednego dnia powiedział mi jedynie, że jestem jego pokutą, że nie ważne jak bardzo by mnie nienawidził, ma pokutę którą musi wypełnić za grzechy popełnione w poprzednim życiu. Ja jestem tą pokutą. Kiedy odejdę stąd o własnych siłach, wtedy On będzie wolny od przeszłości. Nie ważne ile razy bym go nie pytał, nie powiedział mi nawet słowa więcej. Zauważyłem w końcu, że blizny na jego dłoniach nie powstały od trzymania szczotki ale od trzymania miecza. Że zbyt dobrze opatrzył moje rany jak na kogoś, kto nigdy nie był na polu bitwy. Że stąpa zbyt pewnie, jak na kogoś kto nigdy nikogo nie zabił. Nie wiem jak się nazywał. Pewnie nigdy się tego nie dowiem. Wszyscy tam mówili do siebie "bracie" a na moje pytania o imie nawet nie odpowiadał. Nie próbował mi opowiadać o bogach, o odkupieniu. Czułem nienawiść jaka dzień w dzień nie znikała nawet na moment i nie malała nawet o drobinę.
W końcu nastąpił dzień kiedy postanowiłem wyruszyć. Rana na brzuchu przestała się gnoić a głowa się zrosła. Wyruszyłem z rana. Wszyscy mnisi patrzyli jak przechodzę przez bramę, wszyscy poza moim zbawicielem. Nie chciał nawet na mnie patrzyć po dokonaniu swej pokuty. Nie wiem gdzie teraz jest ani czym się zajmuje, ale mam nadzieję że znalazł spokój. Sam wiem najlepiej, że na niego zasłużył.
Dużo myślałem leżąc ranny. Jeszcze więcej myślałem po powrocie do świata. Ten mnich, może nie mówił nic o bogach, może nie prawił kazań, ale dał mi cholernie dobry przykład. Nie wiem co on starał się odkupić, ale odkupił to pomagając mi mimo nienawiści, mimo sprawiedliwości którą była by moja śmierć. Postanowiłem odklupić swoje grzechy ślubem ubustwa. Złoto było dla mnie bogiem. Sam jedynie wiem, jak kochałem sakwę pełną diamentów odbieraną kupcowi umierającemuy pod mymi butami, jak patrzałem na diamenty odcinając kolejne palce roztyłej szlacheckiej dłoni.
Byłem złym krasnoludem. Nic tego nie zmieni. Kochałem złoto i to też się nie zmieni. Jedyne co mogę zrobić to oddawać swoje złoto. Moje ukochane złoto zarobione w pocie czoła, zarobione uczciwie. Każda moneta którą oddaję, jest dla mnie warta więcej niż sto wcześniej wydanych bez zastanowienia.
Słyszysz to Wielki Toporze?
Zaciśnięte mam zęby gdy płacę twoje podatki, a pięść oddająca Ci me złoto, zaciśnięta jest tak mocno, że niczym byś jej nie rozwarł. Gdybyś wezwał wszystkich swoich wojów, gdybyście wsztyscy próbowali naraz rozewrzeć mi palce NIE UDAŁO BY SIĘ WAM!
TAK BARDZO KOCHAM MOJE ZŁOTO!
Złoto które sam Ci oddaję.
Oto moja pokuta.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group